Kiedy ucichnie szum i gwar nicości,
Gdy noc usiądzie na krawędzi nieba,
To wtedy w ciszy, w całej mej lichości
Wołam do Ciebie: „Daj mi swego chleba!”
Idę ku Tobie strapiona, znękana,
Z tobołem win mych i ułomności,
Aby przez Twoje wiecznie żywe rany
Zatonąć w morzu Ojcowskiej miłości.
I oto klęczę przed Tobą zbolała
(Zgubiona w drodze bez celu dążenia)
W codziennym grzechu cała unurzana,
Twego jedynie pragnąca zbawienia.
Lecz widzę rękę wyciągniętą Twoją
I wzrok miłości pełen i pokoju;
Czuję, jak duszę obmywasz krwią swoją,
Serce hartujesz do dalszego boju.
I nie wiem, jak mam to zrozumieć, Panie.
Że mnie miłujesz i że mi przebaczasz.
Że mi pomagasz w najsmutniejszym stanie,
Że swoje skrzydła nade mną roztaczasz.