„ . . . on wyrósł przed nami jak młode drzewo
i jakby korzeń z wyschniętej ziemi.
Nie miał wdzięku ani też blasku,
aby na niego popatrzeć,
ani wyglądu, by się nam podobał. ”
Izaj. 53:2
Król Dawid kochał muzykę. Towarzyszyła mu przez całe życie. W latach beztroski, gdy na pastwiska wyruszał ze stadem swojego ojca i wówczas, gdy ciążyło na nim brzemię królestwa. Może nawet w podeszłych latach częściej sięgał po instrument, siadał na tarasie pałacu i rozmawiał z Bogiem. Bywało, że Bóg stawał się jedynym jego spowiednikiem. Bywało, że krzyczał w Jego niebo słowa nigdy przed nikim nie wypowiedziane, myśli zaledwie; natrętne, gorzkie, pełne pytań i wątpliwości.
„Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie?
Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze!
Dlaczego ukrywasz Twoje oblicze?
Zapominasz o nędzy i ucisku naszym?
Albowiem dusza nasza pogrążyła się w prochu,
a ciało do ziemi.
Powstań! przyjdź nam na pomoc
i wyzwól nas przez swą łaskawość. ”
Na czarnym, spokojnym niebie Ziemi Obiecanej nie drgnęła ani jedna gwiazda. Tam jednak, gdzie nawet myśl nie sięga, Boska miłość przygotowała już odpowiedź – Syna Swego.
Minęło tysiąc lat. Pod tym samym niebem modlił się ktoś inny. Nie na tarasie pałacu, nie w miękkich szatach. Szary jak proch Ziemi Obiecanej, z twarzą wtuloną w kamienie Getsemane, Król Wszechświata, sam na sam z potęgą nieba modlił się gorąco:
„Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe . . . ”
Parę chwil temu wyszedł z jedenastoma z Wieczernika. W jasną noc, przy pełni księżyca, cała grupa zeszła z Wysokiego Miasta do Tyropeanu starą drogą opadającą schodami w dół. Minęli dzielnicę Siloe i wyszli z miasta Bramą Źródła. Po chwili przeszli Cedron i znaleźli się w ogrodzie. Tu Jezus oddalił się „na rzut kamieniem”. Szedł na spotkanie.
„Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe . . . ”
A jednak pocałował Go ktoś tej nocy. Miał zapiać kogut. Zabrzmieć miał dźwięk stali wbijanej w miękkie drzewo krzyża.
„Chrystus bowiem umarł za nas, jako za grzeszników, w oznaczonym czasie, gdyśmy byli bezsilni. A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć z najwyższą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami. ”
Rzym. 5:6-8
Grzech pojawił się u zarania dziejów. Tę prawdę odziedziczoną po Starym Testamencie Nowy przejmuje jako nie podlegającą dyskusji i nie wymagającą dowodzenia. Apostoł Paweł, pisząc piąty rozdział swego Listu do Rzymian, przypomina, że „przez jednego człowieka grzech wszedł na świat”, przypomina o „przestępstwie Adama”, o „nieposłuszeństwie”, zmierzając do wykazania powszechności grzechu stanowiącego owoc wolności pierwszego człowieka. Ten grzech wywiera wpływ nie tylko na życie bezpośredniego sprawcy – Adama, ale także na życie i losy jego potomków. „Wszyscy zgrzeszyli”, zapada więc katakrima – wyrok potępiający, a w rozliczeniu śmierć.
To jednak nie wszystko. Grzech zamienił wolność człowieka w niewolę. „Czyż nie wiecie, że jeżeli oddajecie samych siebie, jako niewolników pod posłuszeństwo, jesteście niewolnikami tego, komu oddajecie posłuch” – Rzym. 6:16. Człowiek, istota wolna, dobrowolnie opowiadając się za grzechem, stał się niewolnikiem, sługą. Nie jest to jednak niewola absolutna. Objawia się w skłonności do popełniania grzechu i w fakcie, że o własnych siłach nie można się uwolnić ani od tej skłonności, ani od skutku grzechu.
Apostoł sugeruje walkę z grzechem. Nawet gdy walka ta nie przynosi spektakularnych efektów, należy ją codziennie podejmować. Człowiek walczący z samym sobą to jednak człowiek wolny, mimo że według Boskich reguł nadal grzeszny.
Dramatyczną modlitwę kończy Zbawiciel słowami: „Lecz nie to, co ja chcę, ale co Ty, niech się stanie”.
Nigdy w całym swoim ziemskim życiu Jezus nie okazał się tak prawdziwie człowiekiem. Właśnie tam w Ogrójcu, w momencie ostatecznej próby, bliższe prawdy byłyby słowa Piłata: „Ecce homo!”
Modlitwa do Ojca musiała być powtarzana wielokrotnie z jednostajnością właściwą temu, kto prosi tylko o jedno, kto będąc w ostatecznej potrzebie, zdobywa się na jedyny krzyk o pomoc. „I ukazał mu się anioł z nieba umacniając go”. Szczegół ten podaje tylko Łukasz. Nie będąc sam świadkiem, lekarz i psycholog opisuje takie właśnie okruchy, z pozoru mało znaczące, oddające jednak ogrom wewnętrznej walki – walki śmiertelnej.
Jezus Chrystus umarł za nas. Jezus Chrystus zapłacił dług, zrównoważył grzech pierwszego człowieka – złożył okup. Jednocześnie w sposób dosadny pokazał, czym jest ta nowa droga i nowy ustrój społeczny, który głosił. Zrezygnował z przemocy, walki, obrony swojego życia. Od chwili Judaszowego pocałunku do tragicznego końca poddany został pokusie ratowania się. Pokusie, z której nie skorzystał nawet w obliczu szyderczego: „Zstąp z krzyża”. Gdy dokładnie przyjrzeć się postawie Zbawiciela w ostatnich godzinach, nieodwołalnie pojawia się przed oczyma ogromny kontrast naszych pełnych kompromisu „wyjść z sytuacji”. Nawet męczeństwo Jego naśladowców, częstokroć większe w fizycznym wymiarze cierpienia, było nieporównywalne wobec nieuchronności wyroku. Nikt nie miał możliwości natychmiastowej zmiany sytuacji. Nikt nie miał w mocy wykonania wyroku na swoich katach, jeśli już nie zemsty, to sprawiedliwości. Ogromny, dwudziestowiekowy krzyk, brzmi w opisie szóstego rozdziału Objawienia św. Jana: „Dokądże, Władco Święty i prawdziwy, nie będziesz sądził i wymierzał za krew naszą kary tym, co mieszkają na ziemi?”
Chrystus nadstawił drugi policzek.
Jego postawa odzwierciedla Boską postawę wobec stworzenia, pełną miłości, wybaczenia, pełną sprawiedliwości, ale po wyczerpaniu absolutnie wszystkich szans miłosierdzia. Jezus jest Jego, Jehowy barankiem. „Nie otworzył ust swoich”. Umarł tak niepostrzeżenie, że nie dostrzegła go historia. Pójdzie za Nim garstka dusz świątobliwych, które w nauce Ukrzyżowanego znajdą odpowiedź na wszystkie dążności, pragnienia i niepokoje serca ludzkiego.
Coś boskiego jest w fakcie, że tak pokorna, pełna uniżenia postawa potrafiła zawładnąć sercami, że zdołała przetrwać nie tylko cierpienia, hańbę, odtrącenie, ale i tryumfy, i wyniesienie chrześcijaństwa. Jest to sens pozornie bezsensownej śmierci człowieka Jezusa Chrystusa, jak sądzono syna cieśli z miasta Nazaret.
Bogata i brzemienna była noc, podczas której przygotowywano śmierć Sprawiedliwego. Nie należy sprowadzać jej jedynie do wyrównania Boskiego rachunku, do złożenia życia za życie. Okup złożony przez Chrystusa – dobrowolna śmierć, był ukoronowaniem krótkiego okresu nauczania ludzi o tym, co znaczy „być stworzonym na obraz i podobieństwo Boże”. Bóg wiedział, że będą tacy, których nie zrazi niskie urodzenie Mesjasza, zmarnowane – po ludzku patrząc – życie i śmierć, tacy, którzy – co dziwniejsze – potrafią nauczyć się wielkości w pokorze i ciszy.
Jakiego Mesjasza oczekiwał król Dawid? Jakiej przyszłości dla Izraela?
„Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie
albo co przerasta moje siły!
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki,
jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza.
Izraelu, złóż w Panu nadzieję
Odtąd i aż na wieki!”
Jezus schodzi z Góry Oliwnej na spotkanie śmierci, w objęcia narodu, którego jest synem, w objęcia miasta, które nieco wcześniej pożegnał pełnymi bólu słowami: „Jeruzalem, Jeruzalem...”
My schodzimy z Nim. Przez Jego śmierć do nowego życia.