Wstecz Taką – co nigdzie nie prowadzi – dróżką,
 w wytartej chuścinie i nieomal boso,
 Byle przed siebie, gdzie oczy poniosą,
                drepcze staruszka.
 Czy szukać uczuć, którymi darzyła,
 Swoje dziecięta, gdy maleńkie były,
 A które dzisiaj na swej drodze życia,
                 matkę zgubiły?
 Przecież pięciorgu byt już zapewniła,
 A najmłodszego zostawiła w domu...
 Gdy już drżą ręce – głowa pochyliła,
                 Co po niej komu?
 Córki – synowie, każdy zdrowy, młody,
 Na stanowiskach – „Fiat” w garażu czeka,
 Które z nich matce ma dać szklankę wody,
                 niech sąd orzeka.
A ona przecież tak mało pragnęła
U schyłku życia mieć swój port bezpieczny,
Ciepły kąt, strawę, małego wnuczęcia
           uścisk serdeczny.
Staruszka drepcze... nigdzie się nie żali,
By własnym dzieciom nie stwarzać kłopotów,
Obcy ją ludzie z bezdroża zabrali
           do domu starców.
Tam zgasła w cichy wieczór jesienny,
Gdy pierwsze śnieżki na ziemię prószyły,
Pozostał po niej w rejestrze bezdomnych,
           numer mogiły.
Dzieci wyrodne, czy nie myślicie nigdy,
Gdy matka zmarła w przytułku samotna,
Że się ku wam zwróci tamtej krzywdy
           fala powrotna?
Wstecz   Do góry