Na Straży 2007/5/10, str. 165
Poprzedni artykuł
Wstecz

Czy jest podobny do Twojego?

Pamiętnik chrześcijanina

„Baczcie więc pilnie, jak macie postępować, nie jako niemądrzy, lecz jako mądrzy,
wykorzystując czas, gdyż dni są złe. Dlatego nie bądźcie nierozsądni,
ale rozumiejcie, jaka jest wola Pańska” – Efez. 5:15-17 (BW).

Artykuł ten napisałem w dość niekonwencjonalnej formie pamiętnika i mam nadzieję, że dzięki temu będzie łatwiejszy w odbiorze, a rady i wskazówki biblijne w nim zawarte na długo utkwią w sercach i umysłach czytelników. Pragnę zaznaczyć, że historie, które przedstawiam, dzieją się z udziałem fikcyjnej postaci, choć niektóre fragmenty mógłbym odnieść również do siebie.

W księdze Kaznodziei napotykamy następujące słowa: „Wszystko ma swój czas i każda sprawa pod niebem na swoją porę...” – Kazn. 3:1.

Czas to pojęcie, odnośnie którego możemy mieć wiele różnorakich skojarzeń. To ramy, które ograniczają nasze działania. Bez niego nie wyobrażamy sobie uporządkowanego życia, to on sprawia, że ciągle się spieszymy, narzekamy na jego brak, a wreszcie to on wyznacza granice naszego życia. Czas biegnie bardzo szybko, a to, jak go wykorzystamy, zależy od nas samych. Psalmista pisze: Pamiętajmy, żeśmy prochem, a dni nasze jako trawa, kwitniemy jak kwiat polny, ale mocniejszy wiatr jest w stanie go zniszczyć (Psalm 103:14-16).

Zajrzyjmy więc do księgi – pamiętnika naszego życia i zobaczmy, jak ono biegło.
Otwieram księgę, pożółkłe kartki – to strona pierwsza: dzieciństwo i młodość.

Łzy w oczach matki – Synku, proszę cię, to towarzystwo nie dla ciebie, to co robisz, nie podoba się Bogu – to może się źle skończyć!

– Co ty tam wiesz, mamo, a może jeszcze inaczej – co ty wiesz, stara, mam swój rozum!

– Nie będą mną rządzić wapniaki! Co oni mogą wiedzieć o moich potrzebach, zainteresowaniach. Jestem młody, świat do mnie należy, starzy są tylko przeszkodą, no może, jak dają forsę, to są potrzebni!

– Od małego słyszę tylko same zakazy i nakazy oraz przestrogi...a może tak mi się tylko zdawało?
– Gdy będę miał swoje dzieci, dam im całkowitą swobodę!

Ale czas minął i ja zmieniłem zdanie. Takie postawienie sprawy było niewłaściwe. Ilu życiowych błędów udałoby mi się uniknąć, gdybym stosował się do rad rodziców, bardziej doświadczonych życiowo. Bo oni przecież kochają swe dzieci bezwarunkowo i chcieli dla mnie jak najlepiej, chcieli mnie ustrzec od drogi zła i jej skutków... Teraz moi rodzice już nie żyją, a ja nie zdążyłem powiedzieć im, że ich kocham... Często brakowało mi dla nich czasu, cierpliwości, zrozumienia. To, że są i troszczą się o mnie było przecież takie oczywiste... gdyby tak można cofnąć czas...

Na temat relacji rodzic-dziecko jest wiele wzmianek w Piśmie Świętym. Mędrzec Salomon w swoich Przypowieściach 13:24 mówi: „Kto żałuje swej rózgi, ma w nienawiści syna swego, ale kto go miłuje, w czas go karze”, co potwierdza ap. Paweł w Liście do Hebrajczyków 12:5-11: „Kogo pan miłuje, tego karze... ku pożytkowi naszemu, abyśmy byli uczestnikami świątobliwości jego”. To karanie ma bardziej wymiar duchowy niż cielesny i ma służyć oświeceniu i zrozumieniu tego, że źle postąpiliśmy. Natomiast my jako rodzice starajmy się nie działać pod wpływem emocji, gniew jest złym doradcą. Nie karzmy dzieci zbyt surowo, a raczej rozmawiajmy z nimi, wyjaśniając i uzasadniając nasz punkt widzenia. Słuchajmy, co one mają nam do powiedzenia. Jednym słowem – „nie rozgoryczajmy swoich dzieci” (Efezj. 6:4), a wtedy na pewno będą „nam posłuszne we wszystkim: albowiem Pan ma w tym upodobanie” (Efezj. 6:2; Kol. 3:20).

Odwracam następną kartkę: Jestem już dorosły. Nadszedł czas ważnych życiowych decyzji: studia, praca, małżeństwo...Wychowałem się w rodzinie chrześcijańskiej i toczy się we mnie walka: Czy być – jak moi rodzice – wiernym Bogu, czy może lepiej iść drogą, jaką podąża cały świat?

Mam dylemat, obserwuję: rodzinę, zbór – oni przecież nie zawsze są tacy, jak mówią, a ode mnie oczekują wiele. Co robić? Jak się zachować, jak ułożyć sobie dalsze życie, jaką drogą pójść?...

Wreszcie zwycięża we mnie chęć służenia Bogu, ale niestety nowy człowiek stale musi walczyć ze starą naturą. I z przykrością muszę stwierdzić, że często z tej walki wychodzi przegrany. Oto parę obrazków z mojego dorosłego życia...

Ożeniłem się i zgodnie z Pismem Świętym to ja jestem w małżeństwie głową i panem. Żona musi chodzić jak zegarek, siedzieć cicho jak myszka i spełniać swe obowiązki: dzieci, gary, łóżko. Nie kryję swych poglądów przed braćmi. Ktoś zwraca mi uwagę, abym przeczytał dalsze słowa Listu do Efezjan, 5 rozdział, więc czytam: „Ale jak Kościół podlega Chrystusowi, tak i żony mężom swoim we wszystkim... – Ja przecież to realizuję, co oni chcą ode mnie?

– Czytaj dalej! „Mężowie, miłujcie żony swoje, jak Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie”. Długo myślałem nad tymi słowami i w pełni zrozumiałem je po latach. Gdybym tak kochał swą żonę jak Jezus mnie, nie narobiłbym tyle głupstw. Nie byłoby w moim małżeństwie tylu cichych dni, kłótni, karania się poprzez stronienie od współżycia...

Jako małżeństwo chrześcijańskie mamy być „jednym ciałem” (Efezj. 5:31), w którym – chociaż poszczególne członki mają różne role i zadania do spełnienia – to nawzajem się uzupełniają. Musimy więc działać dążąc do wspólnego dobra – razem... W naszych relacjach musimy szukać kompromisów. Tu nie będzie zwycięzcy, bo gdy dążymy za wszelką cenę do tego, aby nasze było „na wierzchu”, traci na tym jedność rodziny. We wszystkim kierujmy się nie emocjami, lecz Słowem Bożym lub przemyślanymi działaniami. Dbajmy nawzajem o swoje potrzeby, pielęgnujmy łączące nas uczucie, bo miłość nie jest nam dana raz na zawsze i bez odpowiedniej o nią dbałości – umiera. Starajmy się, aby obraz zgodnego i kochającego się małżeństwa nie był tylko na pokaz np w zborze, a gdy go opuszczamy, stajemy się wzajemnie dla siebie innymi ludźmi, kłótnie, krzyki, może nawet podnosimy na siebie rękę – okłamujemy w ten sposób braci, jesteśmy obłudni, ale pamiętajmy – Boga nie oszukamy.

Nowy obrazek z mego pamiętnika: Rozglądam się wokoło. Jeden z braci kupił sobie nowe auto, inny wybudował dom, a ta siostra taka zawsze dobrze ubrana – zżera mnie zazdrość.

– Co się ze mną dzieje? Nie dość, że w domu jestem kłótliwy – ale przecież to nie moja wina, tylko żony, dzieci, to jeszcze w pracy też mnie wszyscy denerwują. A w zborze? – Czego ci bracia chcą – też nie są lepsi. Spierają się ze sobą o błahe sprawy i to podnosząc głos, zazdroszczą jedni drugim. Ja nie jestem jeszcze taki najgorszy!

Któregoś wieczora otwieram przypadkowo 1 List św. Pawła do Koryntian 3:1-3 „Jeszcze bowiem cieleśni jesteście. Bo skoro między wami jest zazdrość i kłótnia, to czyż cieleśni nie jesteście i czy na sposób ludzki nie postępujecie?

Dziwię się często, dlaczego nie mogę zrozumieć „twardego pokarmu”, teraz to wiem – jestem dalej cielesny. Trudno mi budować w sobie tego nowego człowieka, którego życie podporządkowane byłoby zamysłom ducha, co pięknie opisuje ap. Paweł w Liście do Rzymian 8:1-17.

– Ale przecież muszę to robić, bo zamysł ciała to śmierć! Wiem też teraz dlaczego nie byłem zbyt lubiany, to wina mego zachowania, a ja tego nie chciałem widzieć w sobie, zwalałem na innych!

Jestem w pracy, koledzy przeklinają to i mnie się czasem wyrwie, bo przecież jeśli się dosadnie czegoś nie podkreśli – to nie zrozumieją. Jest trochę wolnego czasu, opowiadamy kawały, które z czasem stają się coraz bardziej pikantne – jest tak wesoło. Koledzy poklepują – jesteś równy gość. Wieczorem przychodzę do domu i na dobranoc czytam urywek z Pisma Świętego: „Niech żadne nieprzyzwoite słowo nie wychodzi z ust waszych (Efezj. 4:29), także bezwstyd i błazeńska mowa lub nieprzyzwoite żarty, które nie przystoją (Efezj. 5:4). To było w pracy – myślę – bracia nie słyszeli! Ale czasami przecież i w zborze, na przerwach opowiem jakiś dowcip, a inni się śmieją – to chyba nie jest ze mną tak źle? Z czasem zrozumiałem, że jeśli w pracy będę uprzejmy, nie zarozumiały, pomocny i wesoły w odpowiedni sposób, to też będę lubiany. Jako chrześcijanin mam się przecież cieszyć dobrą opinią u sąsiadów, przyjaciół, współpracowników. Teraz to wiem, ale ile czasu straciłem, aby to zrozumieć?

Kolejny obrazek z mojego życia. Siedzę w domu: czytam ciekawą książkę, oglądam telewizję, coś naprawiam, nagle słyszę dzwonek. Kto mi przeszkadza? Zaglądam przez oczko w drzwiach – to brat z naszego zboru. Czego on chce? Jest już dość późno, a ja mam ciekawsze zajęcie niż rozmowa z nim. Udam, że mnie nie ma. Cicho wycofuję się do pokoju. Brat odchodzi. Wracam do swych zajęć. Przed snem otwieram Pismo Święte i co czytam? „Okazujcie gościnność jedni drugim bez szemrania” (1 Piotra 4:9) i „gościnności nie zapominajcie” (Hebr. 13:2). Próbuję się więc usprawiedliwiać: – Może nic ważnego się nie stało, a brat tylko chciał mnie odwiedzić... A może potrzebował porady, dobrego słowa. Jak ja bym się czuł, zastając zamknięte drzwi, gdybym wiedział, że w środku ktoś jest, bo światło się świeciło...

Cały świat, wszystkie jego działania są bardzo mocno podporządkowane czasowi, którego nam często brak. Coraz mniej z sobą jesteśmy jako przyjaciele, współbracia. Odbębnić zebranie, a potem tylko gonitwa z czasem. Zanikają więzi rodzinne, braterskie, przyjaźnie. Zamykamy się w naszym świecie – praca, dom, czasem jakieś przyjemności. Zdarza się, że o kimś, kogo znamy tylko ze zboru, kto pięknie mówi i w zborze jest taki uduchowiony – mamy fałszywą opinię. Z czasem okazuje się, że poza zborem „ma drugą twarz” i powinniśmy się wstydzić za niego, a myśmy go wybrali na diakona czy na starszego. Często przymykamy na ten fakt oczy, bo lepiej się nie narażać – może rodzina, do której należy, jest wiodąca w zborze lub mamy, jako zbór, z tego tytułu jakieś korzyści finansowe. A może gdybyśmy utrzymywali ze sobą bliższe więzi, to do takich sytuacji by nie dochodziło. Gdybyśmy mieli więcej zaufania do siebie i mogli polegać na sobie, nie byłoby tyle problemów w naszych zborach. „Bracia, jedni na drugich baczmy w celu pobudzania się do miłości i dobrych uczynków” – Hebr. 10:24.

Znowu odwracam kolejną kartkę. Są tam zapisy, których teraz się wstydzę. Prawie cała strona o moim współbracie, siostrze. Nie lubię go zbytnio, bo ma zawsze inne zdanie niż ja. Lepiej umie sformułować odpowiedź, jest bardziej lubiany, ma więcej przyjaciół, jest lepiej sytuowany. Myślę, jakby tu jego wizerunek choć trochę popsuć, choć nie mam do tego podstaw. Bardzo lubię opowiadać o kimś innym, przyjemnie jest wytykać komuś błędy, potknięcia – zapomina się wtedy o swoich, i człowiek od razu lepiej się czuje. I znowu przeglądając Pismo Święte przeczytałem: „Z wszelką pokorą, łagodnością i cierpliwością znosząc jedni drugich w miłości”, a także „Nie składaj fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu” (2 Mojż. 20:6). Bo przecież przekazywanie o swoim bliźnim nieprawdziwych lub nie sprawdzonych informacji jest składaniem fałszywego świadectwa. „Nie obmawiajcie jedni drugich, bracia” – Jak. 4:11.

Ktoś wyrządził mi jakąś przykrość czy też zło – może źle o mnie mówił, nie pożyczył, kiedy byłem w potrzebie itd., a teraz, kiedy mam okazję, odpłacam mu tym samym. Niech wie, jak to jest być skrzywdzonym – może się czegoś przez to nauczy! Kiedy więc pewnego dnia otworzyłem Pismo Święte i przeczytałem: „Baczcie, ażeby nikomu złem za zło nie oddawać, ale starajcie czynić dobrze sobie nawzajem i wszystkim” (1 Tes. 5:15) lub podobne słowa w 1 Piotra 3:9 – byłem zaniepokojony.

Czynienie dobra wszystkim, a najwięcej współbraciom, to nasz chrześcijański obowiązek. „Przeto póki czas mamy, dobrze czyńmy wszystkim, a najwięcej domownikom wiary” – Gal. 6:10. Póki czas mamy – pisze apostoł Paweł. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą... – ktoś kiedyś powiedział. Jakże czasami trudno jest wybaczyć komuś małe zło, a tym bardziej większe. Pamiętajmy jednak na wielkie miłosierdzie Boże. Nie zapominajmy, że wypowiadamy codziennie pewne słowa, czasem przeciw samemu sobie: „I odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy...”

Czytam dalej mój pamiętnik.

– Uważam się raczej za pobożnego – modlę się, czytam Pismo Święte, staram się chodzić na zebrania.

– A jednak coś mi przeszkadza, mam coraz mniej czasu dla rodziny i braci, pochłonęło mnie robienie kariery, zdobywanie pieniędzy – chcę mieć coraz więcej. Taki jestem zapracowany, że nie przychodzę na zebranie, bo albo jestem w pracy, albo czuję się zmęczony. Kiedy przeczytałem słowa zapisane 1 Tym. 6:6-10 i Hebr. 13:5 – trochę się zatrwożyłem, jak się to sprawdza i do czego to mnie doprowadza. W zborze zacząłem traktować niektórych z góry, bo byli gorzej sytuowani, słabiej wykształceni, skromniej ubrani, mniej elokwentni – tacy nieudacznicy. Innych – nie wiadomo czemu, nie lubiłem – może byli cisi i skromni, ale mnie takie towarzystwo nie odpowiada !

I znowu się wstydzę. Może ten brat, czy siostra potrzebują porozmawiać, a przez swój charakter są w zborze wyobcowani. Rozejrzyjmy się wokoło siebie, może warto podejść do tego cichego, małomównego brata, porozmawiać, powiedzieć choćby kilka ciepłych słów, bo przecież apostoł pisał: „Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni. nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniający, nie uważajcie sami siebie za mądrych” – Rzym. 12:16. Ja to wiem, ale jakże często o tym zapominam, a czas biegnie nieubłaganie.

Kiedyś przeczytałem w liście ap. Pawła: „Wzywam was też, bracia, napominajcie niesfornych lub inaczej – tych, którzy nie stoją w rzędzie” (1 Tes. 5:14).

Otwieram kolejną stronę, czytam:

– Pewien brat zwrócił mi uwagę, że zbyt często mówię podniesionym głosem, kiedy mam inne zdanie niż poprzednicy na temat, który akurat badamy. Myślę:

– Co on się mnie czepia, inni też tak postępują, a w ogóle to wydaje mi się, że wcale znowu się tak nie unosiłem. Innym razem, w poważniejszej sprawie, jeden z braci ostrzegał mnie, abym nie czynił takich rzeczy, abym się opamiętał. Jestem oburzony – co on mnie będzie pouczał! Nie będę się do niego odzywał, niech pilnuje swoich spraw, a nie wtrąca się do moich.

Po latach, kiedy analizuję swe postępowanie, wiem, że popełniłem błąd. Akurat ci bracia nie życzyli mi źle, widzieli moje błędy, których ja w sobie nie chciałem lub nie umiałem dostrzec. Poza tym w odpowiedni sposób zwracali mi uwagę lub napominali – nie słuchałem ich i często niezbyt dobrze się to kończyło.

Musimy nauczyć się przyjmować takie szczere napomnienia, a nie unosić się ambicjami – co prawie każdy z nas robi i nie chce się często przyznać się do tego nawet przed samym sobą. Jest też druga strona medalu, jako napominający wytykamy komuś błędy, które sami robimy. Jeśli jednak potrafimy się do tego przyznać i na własnym przykładzie pokazać komuś, czym to się kończy, to myślę, że będziemy pozytywnie odebrani, gdy oczywiście osoba napominana przyjmuje jakiekolwiek uwagi pod swoim adresem, a bardzo często jest odwrotnie. Nie jest przyjemnie słuchać o swych złych postępkach, ale nauczmy się mówić o tym lub przyjmować rady i napomnienia, bo taki jest obowiązek chrześcijanina zapisany w wielu miejscach Pisma Świętego.

Niedostrzeganie pewnych sytuacji, nie zwracanie na nie uwagi jest bardzo często przyczyną takiej a nie innej sytuacji w naszych zborach, rodzinach. Mówimy, że jest źle, ale nic nie robimy, aby to zmienić, bo tak czasem jest wygodniej – po co się narażać innym, a może myślimy: niech to uczyni ktoś inny... Ja narzekam, ale siedzę cicho.

Apostoł Paweł pisał w l Kor. 11:17, że mamy się schodzić ku lepszemu, a nie gorszemu. Musimy się nauczyć wzajemnie ze sobą współżyć, rozwiązywać konflikty i problemy w duchu braterskiej miłości, a nie tak, jakbyśmy byli dla siebie konkurencją lub wrogami. Musimy wypracować w sobie tolerancję, a gdy ktoś ma inne zdanie, nie unosić się i irytować. Pamiętajmy, że w każdym z nas, jak pisze apostoł do Koryntian „różnie przejawia się Duch ku wspólnemu pożytkowi” (1 Kor. 12:7).

Jeśli tego ducha dopuścimy do siebie i będziemy działać w jego mocy, zapewne spotka nas wiele dobrego na naszej wspólnej drodze za Jezusem. Mówimy bardzo często i wiele o miłości, która jest podstawą potrzebną do tego, by poznać Boga. Bo gdy w nas nie ma miłości, to nie znamy naszego Stwórcy, jak pisze św. Jan w swym liście (1 Jana 4:8). Kochać to znaczy nie patrzeć tylko na własne korzyści, ale na korzyści innych. Mówić o miłości jest łatwo, bardzo trudno realizować ją w swym życiu. Kiedy otwieram swój pamiętnik, doskonale to widzę – bardzo mało tej miłości w moich poczynaniach. Mija czas, a jak niewiele się zmieniło i sam się zastanawiam, czy ja naprawdę kocham Boga, jeśli ciągle nie bardzo toleruję niektórych współbraci...

Przewracam kolejne kartki, jest na nich opisane tak wiele jeszcze błędów, są też sukcesy, ale ich jakby mniej. Czy potrafię wyciągnąć wnioski z tego, co przeczytałem? Czy zdołam coś poprawić... bo czas tak szybko mknie?! Jeśli potrafię dojrzeć swe błędy i się do nich przyznać, to jestem na dobrej drodze, jeśli jednak słucham i czytam, co Bóg mówi do mnie, ale jednym uchem wpada, a drugim wylatuje – a św. Jakub przecież pisze: „A bądźcie wykonawcami słowa, a nie tylko słuchaczami, oszukującymi samych siebie(Jak. 1:22)wchodzę na szeroką drogę.

Mija czas – może jestem już u kresu drogi i niewiele mi go pozostało. Czy właściwie go wykorzystałem, czy mogę mieć nadzieję, że Bóg przyjmie mnie do siebie i otrzymam tę najwyższą nagrodę? Św. Piotr (1 Piotra 3:12) pisze: „Albowiem oczy Pana zwrócone są na sprawiedliwych, a uszy jego ku prośbie ich, lecz oblicze Pańskie przeciw tym, którzy czynią zło”. Sprawiedliwość jest nam przypisana, ale to nie znaczy, że nie musimy pracować, aby do niej dążyć. Jeśli czynimy jakieś zło, nie dziwmy się, że czasem może nam się źle dziać, bo w oczach Boga przestajemy być jego synami.

Mam już tak wiele doświadczeń życiowych w drodze za Jezusem, ale kiedy przypominam sobie słowa ap. Pawła: „Wykorzystujcie czas, bo dni są złe. Dlatego nie bądźcie nieroztropni, ale starajcie się zrozumieć, jaka jest wola Pana” (Efezj. 5:15-16) lub „Niech wasze myślenie będzie myśleniem Chrystusa Jezusa” (Filip. 2:5), to mam świadomość, że gdybym tak często o tym nie zapominał, nie popełniłbym tylu błędów. Teraz nie wiem, czy wystarczy mi czasu, aby je naprawić. Wiem też, że nie można brać przykładu ze złych rzeczy i usprawiedliwiać się, że inni też tak robią. Muszę być lepszy i myśleć jak Jezus. Miłosierny Bóg doceni to, że zrozumiałem tak wiele i dążę do poprawy.

Zamykam swój pamiętnik z tą nadzieją i zamiarem pełnienia woli Pana i takiego myślenia, jakie zaleca apostoł. Czekam na Nowe Niebo i Nową Ziemię, ale zadaję sobie pytanie: Czy jestem gotowy? Przecież św. Piotr pisze: „Przeto, umiłowani, oczekując tego starajcie się, abyście znalezieni zostali przed Nim bez skazy i nagany, w pokoju” – 2 Piotra 3:14.

Myślę, że każdy z nas takim by chciał być znaleziony – nie marnujmy więc swego czasu, abyśmy nie musieli się wstydzić zaglądając do księgi swojego życia.

Andrzej Jończy


Następny artykuł
Wstecz   Do góry