Radość w ucisku?
Nasze codzienne życie pełne jest trudności, przeciwności, trosk,
zmartwień i niepowodzeń. Czasem bywa, że przychodzą one na nasze własne
życzenie, bo coś zaniedbaliśmy albo zrobiliśmy źle, czasem zupełnie nie
wiadomo czemu przypisać spotykające nas niepowodzenie - przychodzi
niezależnie od naszych "zasług". Martwimy się, bo i jest czym: chorujemy
- albo my, albo nasi bliscy; być może straciliśmy właśnie pracę, a jeśli
jeszcze ją mamy, to trudności, konflikty i problemy z nią związane nie
są lekką próbą dla naszej odporności, choćby była ona największa;
zdarzają się trudności rodzinne, może nie wszystko układa się po naszej
myśli; czasem może martwimy się naszym stanem duchowym i "nie
uregulowanym stosunkiem do Pana Boga"; do tego wszystkiego codziennie
jesteśmy dosłownie bombardowani złymi wiadomościami ze środków przekazu
- już sam zamysł niektórych stacji radiowych lub telewizyjnych polega na
wywlekaniu wszystkiego co złe i pokazywaniu wszystkim wyłącznie tych
negatywnych stron naszego istnienia. Wszystko to sprawia, że odczuwamy
dyskomfort i stwierdzamy, że przerastają nas trudności i zmartwienia i
czujemy się przez nie osaczeni. Nie możemy znaleźć dróg wyjścia ani
rozwiązań, które mogłyby pomóc. Pogrążamy się w coraz czarniejszych
myślach, widzimy najbardziej dramatyczne scenariusze wydarzeń,
zamartwiamy się, a w końcu nie widząc wyjścia z sytuacji, popadamy w
stan duchowego letargu i depresji. Wszystko to, co przeżywamy w środku,
nie jest niestety obojętne dla naszego ciała. Chciałoby się powiedzieć,
że "już starożytni Grecy" widzieli ścisły związek pomiędzy "soma" -
ciałem, a "psyche" - wnętrzem człowieka. Nadmiar zmartwień i stresów
czyni coraz większe spustoszenie - tracimy apetyt, nie wiadomo skąd i
dlaczego pojawia się nadciśnienie, nerwice, wrzody żołądka, bezsenność,
apatia - zaklęty krąg, który nie prowadzi do niczego dobrego. Nasuwa się
pytanie: Czy Pan Bóg "z założenia" chciał, by wierzący i chcący pełnić
Jego służbę ludzie byli zmartwieni, smutni i wiecznie załamani? Czy
dobry chrześcijanin to smutny i zmartwiony chrześcijanin? Zastanówmy się
przez chwilę nad tym, czy ciągły smutek, lęk o jutro, przerażenie życiem
i zmartwienie na naszej twarzy świadczyłoby dobrze o nas i czy byłaby to
dobra "reklama" dla Pana Boga, któremu służymy? Czy producent
zatrudniający sprzedawcę byłby zadowolony, gdyby jego pracownik z
grobową miną polecał klientom produkt firmy? Klient pomyśli sobie "to
kiepski towar" i pójdzie do innego "pogodnego" sprzedawcy kupić choćby
nawet gorszy produkt. Czy nie ma w tym sprzeczności, jeśli będziemy z
grobową miną mówić o "radosnej nowinie" - Ewangelii? Wydaje się, że tu
rządzą podobne mechanizmy. Gdy więc mówimy ludziom o Panu Bogu i
Chrystusie, nie zaczynajmy od czarnej wizji Armagieddonu, ale od
zbawienia w Chrystusie i radości z tym związanej. Powinno być widać po
nas, że potrafimy się cieszyć Bożą miłością i opieką. Spróbujmy
zastanowić się, co mówi Słowo Boże o tym, jaki powinien być
chrześcijanin. W 1 Liście do Tesaloniczan 5:16 czytamy: "Zawsze się
radujcie!". Czy "zawsze" znaczy tylko wtedy, gdy jesteśmy zdrowi, mamy
piękny nowy dom, przed którym stoi najnowszy model samochodu, którego
zazdrości nam sąsiad, a w pracy i wychowaniu dzieci mamy same sukcesy?
Chyba nie to miał na myśli apostoł. "Zawsze", to nawet wtedy, gdy coś
nas dręczy, gdy mamy jakieś kłopoty - takie jest przesłanie tego wersetu
niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie. Jest to zresztą
zgodne z tym, czego apostoł Paweł uczył w innych swoich pismach. Pisze
on nawet o czymś z pozoru niedorzecznym, o radości w uciskach: "Mam
wielkie zaufanie do was i wielka jest chluba moja z was; pełen jestem
pociechy i nader obfita jest radość moja we wszelkim ucisku naszym" - 2
Kor. 7:4. Jest dla nas wielką lekcją, że uciski i trudności, jakich
niemało apostoł doświadczał, nie miały jednak wpływu na stan jego serca
- mimo wszystko potrafił znaleźć powody do radości. A oto inny przykład
takiej nietypowej radości w utrapieniach i trudnościach: "A powiadamiamy
was, bracia, o łasce Bożej, okazanej zborom macedońskim. Iż mimo
licznych utrapień, które wystawiały ich na próbę, niezwykła radość i
skrajne ubóstwo ich przerodziły się w nadzwyczajne bogactwo ich
ofiarności" - 2 Kor. 8:1-2. Jak widać radość niekoniecznie musi zależeć
od materialnego bogactwa i dobrobytu, być może nawet zależność ta jest
odwrotnie proporcjonalna - im się jest biedniejszym, tym mniej się
narzeka i łatwiej jakoś cieszyć się życiem codziennym. Apostoł Jakub
uczy, aby radować się w próbach (Jakub 1:2-3), czyli wcale nie wtedy,
kiedy jest nam całkiem dobrze i spokojnie. Nasza "radość w Duchu
Świętym" jest jednym z dowodów tego, że jesteśmy entuzjastami Królestwa
Bożego (Rzym. 14:17), bo do każdej wielkiej sprawy są potrzebni
entuzjaści dostrzegający piękno i mądrość tam, gdzie nie widzą go inni.
Warto również pamiętać, że radość jest wymieniana w Liście do Galacjan
wraz z innymi owocami Ducha Świętego: "Owocem zaś Ducha są: miłość,
radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność" - Gal. 5:22.
To do czegoś zobowiązuje. Czasem mówimy, i trudno odmówić prawdziwości
temu twierdzeniu, że prawdziwa i wieczna radość czeka nas dopiero wtedy,
gdy wiernie dopełnimy swego biegu i przejdziemy poza "wtórą zasłonę".
Jednak czy w świetle powyższych przykładów możemy powiedzieć, że zanim
to nastąpi mamy być zgorzkniali, zmartwieni i zasmuceni? Wydaje się, że
wersety, które przeczytaliśmy, dotyczą szczególnie tego ziemskiego życia
i specyficznego rodzaju radości z nim właśnie związanej. Powiedzieliśmy,
jacy powinniśmy być, ale jak można osiągnąć taki stan serca, że nawet
trudności nie zburzą naszej radości? Jednym ze sposobów jest usłuchanie
rady Pawła apostoła zapisanej w 1 Liście do Tesaloniczan 5:18: "Za
wszystko dziękujcie; taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie
względem was"; w innym zaś miejscu czytamy, że dziękować powinniśmy
"zawsze i za wszystko" (Efez. 5:20). Nawet jeśli mamy kłopot czy jakiś
problem, pozostaje przecież tak wiele powodów, by dziękować naszemu Panu
za wszystko, co od Niego mamy. Nasze niepowodzenia i kłopoty to tylko
niewielki skrawek naszego życia, dlatego warto zadać sobie trud i
pomyśleć, jak wiele dobrych rzeczy otrzymujemy "w międzyczasie". Bardzo
ważne jest, by nie martwić się "na zapas". Nie przewidywać i nie
"prorokować", jakie też trudności mogą nas spotkać jutro lub pojutrze i
z wyprzedzeniem zamartwiać się nimi, zanim faktycznie zaistnieją.
Najczęściej jest jednak tak, że trudności, które przewidujemy, po prostu
nigdy nie przychodzą, bo życie jest nieprzewidywalne i może bardziej
złożone, niż potrafimy to sobie wymyślić. Pięknej lekcji udziela nam sam
Chrystus mówiąc: "Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się o życie
swoje, co będziecie jedli albo co będziecie pili, ani o ciało swoje,
czym się przyodziewać będziecie. Czyż życie nie jest czymś więcej niż
pokarm, a ciało niż odzienie?" - Mat. 6:25. Może te słowa dla niektórych
są dowodem przemawiającym za tym, że w kwestii naszego codziennego życia
i zapewnienia bytu jesteśmy zwolnieni z jakichkolwiek obowiązków -
możemy być leniwi, niedbali, nieobowiązkowi w pracy, nie wykazujący
troski o własną rodzinę. Chyba nie to chciał nam Pan powiedzieć przez tę
lekcję. Apostoł Paweł komentuje jakby te słowa, uprzedzając niejako
wątpliwości: "Słudzy, bądźcie posłuszni panom na ziemi, z bojaźnią i ze
drżeniem, w prostocie serca swego, jak Chrystusowi, nie pełniąc służby
dla oka, jakobyście chcieli ludziom się przypodobać, lecz jako słudzy
Chrystusowi, którzy pełnią wolę Bożą z całej duszy, służąc dobrą wolą
jako Panu, a nie ludziom" - Efez. 6:5-7. Może trudno jest każdą pracę
wykonać tak, jak napisał tu apostoł, ale warto chyba dołożyć starań, aby
inni mogli zobaczyć, że służymy "jako Panu" - jest to dobre świadectwo,
czasem słowa bywają zbędne. Wydaje się więc, że owo Pańskie "nie
troszczcie się" należy odczytać jako zachętę do tego, by nie zamartwiać
się rzeczami niepotrzebnymi, czyli przede wszystkim takimi, na które nie
mamy wpływu, a mogą one skutecznie zatruć nasz umysł paraliżując
konstruktywne myślenie i działanie. "Niech się nie trwoży serce wasze i
niech się nie lęka." - Jan 14:27. Dotyczy to nie tylko spraw ciała, ale
również tych duchowych np. głoszenia Ewangelii - czasem może lękamy się,
że powiemy coś "nie tak", że źle komuś przedstawimy nasze nadzieje.
Trudno wtedy rozmawiać, bo myślimy nie o tym, o czym naprawdę
powinniśmy. Gdyby nasze zaufanie do Pana było choć odrobinę większe, być
może łatwiej przychodziłoby zdanie się na Niego w trudnych dla nas
chwilach. Powiedział przecież, że nie powinniśmy się kłopotać o to, co i
w jaki sposób mamy mówić, i to nawet w dużo trudniejszych sytuacjach niż
np. rozmowa z sąsiadem czy kolegą w pracy. "I z mego powodu zawiodą was
przed namiestników i królów, abyście złożyli świadectwo przed nimi i
poganami. A gdy was wydadzą, nie troszczcie się, jak i co macie mówić;
albowiem będzie wam dane w tej godzinie, co macie mówić. Bo nie wy
jesteście tymi, którzy mówią, lecz Duch Ojca waszego, który mówi w was."
- Mat. 10:18-20. Wygląda na to, że dla wierzącego człowieka pozostawiony
jest bardzo mały margines na zmartwienia i troski, o ile położymy naszą
ufność w Panu i damy się Mu spokojnie poprowadzić, Jemu powierzając
nasze kłopoty. On niezmiennie oferuje nam swój pokój, tak samo jak
oferował go pierwszym swoim naśladowcom - tylko czy chcemy przez wiarę
złożyć na Niego nasze problemy i odsunąć od siebie to co nas dręczy?
Czasem zdarza się, że niektórzy podchodzą do swych trudności
stwierdzając na przykład "proroczo": "To nie może się udać" albo "Jestem
za słaby, by sobie dać z tym radę". I wtedy najczęściej jest to
samospełniająca się przepowiednia - rzeczywiście się nie udaje,
rzeczywiście jestem za słaby... W takich sytuacjach konieczna jest
zmiana nastawienia i "przeprogramowanie" umysłu na pozytywne myślenie.
Nie odmówimy chyba prawdziwości słowom apostoła Pawła, a w pewnym
miejscu mówi on: "Wszystko mogę w Chrystusie, który mię posila" - Filip.
4:13 (BGd). Czyżby się mylił? Czy jest to rzeczywiście możliwe? Te słowa
pomogły wielu ludziom uwierzyć, że z pomocą Pana nie ma trudności,
którym nie będziemy w stanie sprostać. To nie tylko zwykłe stwierdzenie,
ale potężna porcja duchowej energii dla naszego codziennego życia. Może
nieźle byłoby powiesić sobie ten werset gdzieś w widocznym miejscu i
spoglądać na niego tak często, aż dojdziemy do wniosku, że to prawda...
W sytuacji przygniatających nas problemów i trudności, często bywa tak,
że z wielu stron jednocześnie "dostajemy po głowie", bo tak się składa,
że nie jesteśmy zwolnieni z kłopotów towarzyszących życiu na tym świecie
- coraz bardziej chyba nienormalnym i nieprzewidywalnym. Spróbujmy wtedy
znaleźć chwilę, aby spokojnie rozważyć najgorszy z możliwych wariant
zdarzeń i zastanowić się, jakie konsekwencje będziemy musieli ponieść -
może się bowiem okazać, że kłopot, którym się zamartwialiśmy, nie jest
po prostu wart tego, by się nim przejmować. Bo tak naprawdę niewiele
jest sytuacji, którymi trzeba się martwić... Czasem trzeba samemu sobie
po prostu wytłumaczyć, że nie ma potrzeby się zamartwiać, bo wszystko,
co nas spotyka, czemuś służy. Nawet na to, co wydaje nam się w danej
chwili karą i ciężką próbą, przy odrobinie wysiłku można spojrzeć z
innej strony i szerszej perspektywy, "albowiem kogo Pan miłuje, tego
karze, a smaga każdego, którego za syna przyjmuje" - Hebr. 12:6 (BGd).
Dzięki Pańskiej łasce jest bardzo wiele czynników, które są nam, jako
wierzącym, pomocne w zachowaniu właściwego dystansu do naszych
codziennych trudności i pozwalają odnajdywać te cenne okruchy radości,
które Pan tak obficie rozsypał po naszym skomplikowanym życiu.
Otrzymujemy bardzo wiele i mimo, że czasem coś nie idzie może po naszej
myśli, uczmy się dziękować "za wszystko". A kłopoty, no cóż... były i
będą - ważne, byśmy nie zagubili wśród małych i dużych zmartwień tego,
co stanowi istotę i cel naszego życia, byśmy zachowali do niego
odpowiedni dystans, bo przecież: "Wszystko mogę w Chrystusie, który mię
posila." Prawda? Może więc już pora, byś i Ty zaczął się cieszyć "w
Panu"? Jest tak wiele powodów!
Krzysztof Nawrocki
powrót
do
góry
wersja do druku
|