Wspomnienie z podróży na Syberię
Pamiątka w Tułunie
Zawsze, kiedy słyszę, że gdzieś na świecie
żyją bracia, wierzący tak jak my i pragnący
społeczności z Panem, serce mi bije mocniej.
Tak było w przypadku braci z Rumunii, czy
Mołdawii. Nie przypuszczałem jednak, że
Słowo Boże dotarło także na Syberię, o czym
dowiedziałem się jakieś dwa lata temu. Od
tamtej pory cały czas pragnąłem odwiedzić
braterstwo w tym najzimniejszym pod względem
klimatu zakątku świata, gdzie są jednak
ludzie o gorących sercach.
Pierwszy mój kontakt z braćmi i siostrami z
Syberii miał miejsce na międzynarodowej
konwencji w Polanicy, w ubiegłym roku.
Pomyślałem, że jeżeli Pan pozwoli, to
najbliższą pamiątkę śmierci naszego Pana
będę obchodzić właśnie z nimi. Przygotowania
do podróży rozpocząłem w styczniu tego roku.
Z pomocą brata Andrzeja Łajbidy udało mi się
uzyskać wizę do Rosji. Podróż rozpocząłem od
sobotniego wyjazdu do Krakowa, gdzie
przesiadłem się na autobus do Lwowa.
Następnego dnia rano odebrał mnie z dworca
brat Andrzej. Wcześniejsze rozpoczęcie
podróży umożliwiło mi uczestniczenie w
niedzielnej społeczności braterskiej we
Lwowie.
W poniedziałek wraz z bratem Andrzejem oraz
bratem Mikołajem Dmitrik wyruszyliśmy w
długą podróż, która rozpoczęła się od lotu
samolotem ze Lwowa do Moskwy, z
międzylądowaniem w Kijowie. Na przejściu
granicznym w Moskwie przeżyłem swego rodzaju
doświadczenie. Brat Andrzej i Mikołaj
przeszli przez punkt graniczny bez problemu,
natomiast ja musiałem ćwiczyć się w
rosyjskiej cierpliwości, ponieważ straż
graniczna stwierdziła, że moje zaproszenie
jest tylko kopią oryginału. Pięciominutowe
czekanie wydłużyło się do trzydziestu minut
i zacząłem już planować powrót do Polski.
Jednak w końcu stwierdzono, że zaproszenie
jest w porządku. Następnie musieliśmy się
dostać na inne lotnisko. Skorzystaliśmy z
trzech linii metra, których w całej Moskwie
jest co najmniej dwanaście. Tego samego dnia
wieczorem udało nam się wyruszyć samolotem
do Irkucka, z międzylądowaniem w
Czelabińsku, gdzie czekaliśmy około trzech
godzin z powodu wielkiej śnieżycy
uniemożliwiającej ponowny start. W Irkucku
byliśmy o siódmej rano we wtorek czasu
miejscowego (czyli siedem godzin później w
stosunku do czasu polskiego), a stamtąd
udaliśmy się pociągiem do Tułunu. Trudno tak
naprawdę powiedzieć, ile kilometrów
przejechaliśmy, ponieważ w tamtych rejonach
wszystko liczy się na doby.
Z pomocą Bożą wieczorem dotarliśmy
szczęśliwie do celu, czyli
miejscowości Tułun (co znaczy
"mieszek"). Brat Andrzej doskonale
znał okolicę, więc udaliśmy się
prosto do siostry Tamary. Klimat w
tamtych rejonach jest bardzo surowy.
W styczniu temperatura spadła do -50
stopni, czego efekty było jeszcze
widać, ponieważ rzeki były
zamarznięte na głębokość jednego
metra, co umożliwiało przeprawianie
się przez rzekę nawet samochodami.
Przebywając na Syberii trzeba wszystko
meldować w urzędzie policyjnym. Pierwszą
powinnością, jakiej musieliśmy dopełnić,
było zameldowanie się i zostawienie
paszportów. Do wszystkiego potrzeba ogromnej
cierpliwości, ponieważ inaczej się po prostu
nie da. Następnego dnia (czyli w środę) o
godzinie trzynastej miałem możliwość poznać
wszystkie siostry (w wieku od 55 do 94 lat),
których jest piętnaście oraz jednego brata.
Braterstwo ci zgromadzają się najczęściej u
siostry Emmy. Wdzięczni byliśmy Bogu, że
codziennie udało nam się urządzić
nabożeństwo - każdego dnia w innym domu.
Byłem zbudowany poziomem duchowym i wiedzą
biblijną tamtejszych braci. Znają oni
doskonale Pismo Święte, Tomy brata Russell'a
i jego myśli oraz śpiewają znane nam pieśni.
Przez dwa dni poprzedzające Pamiątkę
zastanawialiśmy się nad ostatnimi dniami i
godzinami życia Pana Jezusa, pytaniem,
dlaczego Judasz pocałował naszego Pana, nad
znaczeniem emblematów: chleb i wino oraz nad
tekstem z Ewangelii Mateusza 10:23.
Wieczorem mieliśmy możliwość odwiedzenia
dwóch sióstr, które mają problemy z
przybyciem na nabożeństwo. Tak naprawdę, to
o każdej z nich można by napisać długą
książkę, ale postanowiłem wspomnieć krótko
historię najstarszej z nich, siostry Ariszki
(94 lata). Dawno temu, kiedy mieszkała
jeszcze w Krasnojarsku, wraz z mężem
dowiedzieli się, że w Tułunie są bracia.
Sprzedali wówczas całą swoją majętność i
przeprowadzili się do miejscowości, którą
także udało nam się odwiedzić. Mąż siostry
Ariszki służył jako starszy, a ona całe
serce oddawała braciom piekąc zawsze przed
nabożeństwem świeże bułki, aby mogli się oni
posilić. Co ciekawe, do tej pory siostra ta
ma bardzo dobrą pamięć, co udowodniła mówiąc
bardzo dużo pięknych wierszy o Panu Jezusie
i o okupie.
Wszystkie siostry z Syberii przeżyły
bardzo dużo prześladowań, a mimo to
zdziwiłoby niejednego, że są tak
bardzo pogodne.U jednej z nich
mieliśmy możliwość być na
nabożeństwie w czwartek. Była to
siostra Stefanida, która pochodzi z
Rawy Ruskiej. Została wywieziona na
Syberię na początku drugiej wojn y
światowej tylko dlatego, że jej
ojciec służył we dworze. Prosiła ona,
abym cały czas do niej mówił po
polsku: "Mów do mnie, bracie. Ja
rozumiem".
Przypomniał mi się wtedy Mojżesz, który
będąc na obczyźnie nie zapomniał swego
ojczystego języka. W piątek wieczorem, o
godzinie osiemnastej zebraliśmy się w domu
siostry Emmy na obchodzenie Pamiątki śmierci
naszego Pana, której przebieg był taki sam,
jak w naszym zgromadzeniu. W Polsce w tym
samym czasie była godzina jedenasta w
południe.
W sobotę odbyło się jeszcze jedno
nabożeństwo, a w ten sam dzień wieczorem -
spotkanie pożegnalne. Niektóre siostry
wyjechały nawet pożegnać nas na dworzec,
skąd odjechaliśmy do Irkucka. Następnego
dnia rano, po dwugodzinnym opóźnieniu
związanym ze śnieżycą uniemożliwiającą nam
start, rozpoczęliśmy siedmiogodzinny lot do
Moskwy. Stamtąd całą dobę jechaliśmy
pociągiem do Lwowa, rozmawiając z bratem
Mikołajem i Andrzejem na wiele tematów
biblijnych. Chciałbym podziękować Ojcu
Niebieskiemu za tę cudowną możliwość
podzielenia się Słowem Bożym z braterstwem w
tak odległym zakątku świata, a także bratu
Andrzejowi za jego pomoc przy zorganizowaniu
całego wyjazdu.
Stanisław Kuc
powrót
do
góry
wersja do druku
|