Moja droga do Prawdy
Ponad 7000 km, by znaleźć Prawdę
Pisanie biografii własnego ojca ktoś mógłby uznać za niewłaściwe i niestosowne,
ale byłoby też nieuczciwie z naszej strony, gdybyśmy nie wspomnieli o życiowej
drodze do Prawdy naszego ojca, brata Antoniego Kniaziewa. Droga ta nie była
łatwa ani prosta; była na swój sposób wyjątkowa, jak zapewne niejedna spośród
dróg ludzi chcących zbliżyć się do Boga.
Droga do Prawdy rozpoczęła się na Syberii Zachodniej, około 1916 roku, w małej
wiosce na ziemi ałtajskiej, na nizinie potężnej rzeki Ob. Prowadziła początkowo
na zachód, aby po zatoczeniu dużego koła powrócić w strony rodzinne. Ten powrót
w zasadzie nie udał się. Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że droga ta
powinna być nazwana drogą "do Niebiańskiego Chanaanu", drogą do odpocznienia
w Bogu, a została powiązana wiarą i dokończona 1 lutego1969 roku.
Wróćmy do początku. Mając niewiele ponad dwadzieścia lat, podczas I wojny światowej
ojciec został wcielony do armii rosyjskiej i wysłany na front zachodni. Minęły
dwa miesiące, zanim znalazł się na froncie nad Wisłą, w okolicach Puław. W czasie
pobytu na froncie trafił do niewoli austriackiej na terenie Moraw w Czechach.
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że był to pierwszy, ale jak się później
okazało, nie ostatni akt opieki Ojca Niebieskiego.
Każde uzależnienie narzucone siłą i przemocą przez innych jest niemiłe dla człowieka
wolnego, a tym bardziej, gdy w obozie jenieckim panuje głód i epidemia groźnej
choroby - tyfusu. Dzięki łasce danej od Boga ta groźna choroba ominęła ojca,
a może po części stało się to dzięki jego pracy. W obozie i okolicznych gospodarstwach
ojciec znalazł zajęcie jako kowal. Za pracę dostawał czasami jedzenie, a nawet
mógł zabrać trochę jedzenia ze sobą do obozu. Tęsknota za domem, rodziną i krajem
była wielka, dlatego wspólnie z innymi towarzyszami niedoli powziął zamiar ucieczki.
Ojcu było łatwiej, gdyż ze względu na wykonywaną u okolicznych chłopów pracę,
dość łatwo mógł wydostać się z obozu. Kiedy dopatrzono się, że w obozie brakuje
trzech jeńców wysłano za nimi w pościg żołnierzy. Uciekinierzy schronili się
w wysokim zbożu, które rosło o tej porze na polu. Dwaj towarzysze ucieczki ukryli
się zaraz na początku pola, bliżej drogi. Żołnierze mieli ze sobą psy, które
bez trudu odnalazły ukrytych. Ojca ukrytego w środku pola żołnierze już nie
szukali, może zadowolili się odnalezieniem dwóch uciekinierów. W ten sposób
ojciec pozostał sam, nie posiadając żadnej mapy, ruszył dalej. Zawsze kierował
się ku wschodowi słońca, w stronę ojczyzny.
Wędrował wzdłuż gór Beskidu Wysokiego i Beskidu Niskiego. Można powiedzieć,
że to był pierwszy etap drogi "do Chanaanu". Nie była to zwyczajna
wędrówka, gdyż trwała jeszcze wojna i ojciec mógł być w każdej chwili zatrzymany
przez policję lub żandarmerię. Szedł nocami, a w dzień odpoczywał. Podczas tej
wędrówki spotykał uprzejmych ludzi, którzy pomogli wypocząć, dali coś zjeść,
ale trafiali się także inni, którzy nie przyjęli go do siebie, a co więcej bezceremonialnie
straszyli wydaniem go władzy. Musiał pokonywać różne przeszkody: miasta, duże
wsie, rzeki czy wysokie szczyty gór. Taką przeszkodą nie do przebycia były nasze
Tatry, które ojciec ominął i przeprawił się przez rzekę Dunajec w okolicach
Nowego Targu, by dalej zdążać do swego kraju. Zatrzymał się na dłużej w małym
miasteczku Brzozów na Podkarpaciu.
Pobyt w Brzozowie, choć miał być tylko chwilowym przystankiem w drodze powrotnej
do domu rodzinnego, w zasadzie zadecydował o jego całym życiu. Z powodu zmęczenia
ciągłą wędrówką i bliskością terenów działań wojennych zatrzymał się tu nieco
dłużej. Zatrudnił się jako parobek u miejscowych gospodarzy, pracując za miskę
strawy i nocleg w stodole lub stajni z bydłem. Był prześladowany z powodu innowierstwa
(był wyznania prawosławnego) i narodowości rosyjskiej, dlatego był zmuszany
ciągle zwracać się do władz starostwa o zgodę na pozostanie na tym terenie.
Z tego powodu był zdecydowany iść dalej do swojej ojczyzny, tym bardziej, że
gdy sięgał pamięcią do lat przeżytych w rodzinnym domu, wspominał dostatek jedzenia
i życzliwe traktowanie. Gorąco pragnął wrócić w tamte strony. Prawdę mówiąc
przez całe życie odnoszono się do niego bardzo wrogo. Dla jednych był szpiegiem
czerwonoarmistów, później - po drugiej wojnie odwrotnie - był białogwardzistą,
który uciekł z Rosji. Dla Niemców w czasie okupacji był Rosjaninem, którego
należy internować. Tak naprawdę powód prześladowań był inny - ojciec był innowiercą
z powodu wiary w prawdziwego Boga i Prawdy, która go do Niego doprowadziła,
a której pozostał wierny aż do śmierci.
Skorzystał więc z zaistniałej okazji, aby udać się w dalszą drogę do kraju.
Niestety, nie zaszedł daleko, bo dosięgła go straszna choroba - tyfus. Jedynym
i podstawowym sposobem leczenia stosowanym przez "domorosłego lekarza",
na jakiego natrafił, było "puszczanie krwi" choremu. Kiedy po takiej
kuracji odzyskał zdrowie, okazało się, że skończyła się już możliwość powrotu
dla ludzi, którzy podczas działań wojennych znaleźli się po przeciwnej stronie
granicy. To ostatecznie uniemożliwiło mu spotkanie się z rodziną i zadecydowało,
że swoje kroki skierował znowu do Brzozowa. Po wielu latach dopatrzył się w
tym kierownictwa Bożego, powtarzał - "zapewne inaczej w ogóle nie poznałbym
Prawdy". Gdyby ruszył w drogę w swoje rodzinne strony, musiałby podróżować
niemal przez pół terytorium rosyjskiego. Zapewne nie minęłoby go zesłanie wraz
z rodziną do części Północnej Syberii - Tajgi, zwanej Równiną Tumską, skąd nie
wrócił jego ojciec, a nasz dziadek. Później, po przeszło 50 latach, z woli Stwórcy
dane mu było odwiedzić rodzinę żyjącą w Rosji.
Kiedy zamknęły się ostatecznie drzwi powrotu do rodzinnego kraju, w polskim
Brzozowie poznał swoją przyszłą żonę Helenę. Tutaj rozpoczął nowe życie. Z wąskiego
kawałka ziemi, jaką posiadała mama, nazywanego "zagonem", nie był
w stanie utrzymać rodziny, zwłaszcza wówczas, kiedy się powiększyła (było nas
pięcioro). Podejmował więc każdą pracę. Pracując w małym zakładzie garbarskim,
spotkał dwóch braci: br. Drozda, który później wyemigrował do Francji (jego
córka, siostra Skarbek i syn Kazimierz nadal żyją we Francji) oraz br. Kosztyłę,
którego żona Bronisława, mając 106 lat, jest obecnie jedną z najstarszych sióstr
w Polsce. Pracując z poznanymi braćmi został zapoznany także z Prawdą. Do końca
jednak nie był przekonany o słuszności swego wyboru, tym bardziej, że ciągle
spotykał na swojej drodze inne grupy wyznaniowe. Stanął na rozdrożu, w jego
serce wkradł się brak wiary w istnienie Boga. Później mówił nam, że br. Stahn
był prawdziwym "rybakiem", który zarzucił na niego wędkę. On "złamał"
go i przekonał, on pozyskał go dla Pana. To był decydujący moment w życiu naszego
ojca. Bez reszty, wraz z żoną, ofiarował się na służbę Panu, okazując to przez
symbol chrztu na początku lat trzydziestych.
Następny etap jego wędrówki to Szczakowa, obecnie dzielnica Jaworzna. Z pracy
i ziemi, którą posiadali rodzice nie można było zapewnić bytu rodzinie. Z uwagi
na panujące bezrobocie dorastające dzieci w Brzozowie nie miały żadnej perspektywy.
Brat Gładysek (pochodzący z Chrzanowa), który był z usługą w naszym zborze,
poradził ojcu, aby zapytał o pracę w garbarni w Szczakowej. Ojciec napisał więc
do dyrekcji garbarni list z zapytaniem o możliwość podjęcia pracy. Otrzymał
pozytywną odpowiedź i od 1936 roku rozpoczął pracę w garbarni. Później do Szczakowej
przyjechała nasza cała rodzina.
Otrzymanie przez ojca stałej pracy było wielkim błogosławieństwem i opieką Bożą
dla nas wszystkich, ponadto w Szczakowej był zbór (liczący wówczas 19 osób),
do którego uczęszczaliśmy. Później ojciec był starszym w tym zborze. Uważał,
że prawdziwy cel jego powołania do światłości polega na tym, by pozwolić jej
świecić i poświęcić się zupełnie Bogu. Czyniąc to pokazywał cnoty Tego, który
powołał go z ciemności i szedł z tą wieścią do swoich bliźnich.
Niestety czas spokojnej pracy szybko przeminął, ojciec znowu był poniżany za
Prawdę oraz swoje pochodzenie i znowu musiał prosić starostwo o pozwolenie na
pracę. Najgorsze jednak było jeszcze przed nim. Wybuchła II Wojna Światowa,
zostaliśmy wtłoczeni w wąski pas kraju, pomiędzy Rzeszą Niemiecką a Generalną
Gubernią, na odcinku Mysłowice - Trzebinia. Brakowało nam żywności, chodziliśmy
z mamą do braci w Myślachowicach i Bukownie. Oni dawali nam ziemniaki i zboże,
aby można było upiec chleb. Każda podróż z ukrytą żywnością była bardzo niebezpieczna,
za takie wykroczenie Niemcy całą rodzinę wysyłali do obozu.
W 1941 roku rozpoczęła się niemiecka inwazja na Rosję. Ojciec wraz z najstarszym
synem zostali internowani przez gestapo i groził im obóz koncentracyjny. W tym
przypadku również można zauważyć Boską opatrzność. Dyrektor Garbarni wstawił
się za nimi jako wybitnymi fachowcami w rzemiośle garbarskim. Chodziło o to,
że ojciec i mój starszy brat znakomicie posługiwali się narzędziem nazywanym
"falc" - służącym do ścinania skór i nadawania im odpowiedniej grubości.
Umiejętność posługiwania się bardzo ostrym narzędziem, której ojciec nauczył
się jeszcze w rodzinnym domu, a następnie przekazał ją swojemu synowi sprawiła,
że obaj zostali wypuszczeni z więzienia. Początkowo musieli jednak codziennie
zgłaszać się na policję, później - co tydzień, co miesiąc i tak aż do końca
wojny.
Zaraz po przejściu frontu w styczniu 1945 roku braterstwo postanowili regularnie
zbierać się na nabożeństwa w mieszkaniu rodziców. Tak było aż do śmierci ojca,
później zbór został przeniesiony do braterstwa Oleksiewiczów. Podczas całej
okupacji bracia pojedynczo odwiedzali dom rodziców. Jednak na obchodzenie Pamiątki
Śmierci Pana zawsze zbierał się cały Zbór. Dom rodziców w każdej chwili, o każdej
porze był otwarty dla braterstwa. W drodze do Krakowa lub Chrzanowa wielu braci
zatrzymywało się na nocleg w naszym domu. Dom oddalony był zaledwie 300 m od
stacji kolejowej. Tu dwa ostatnie lata przed śmiercią br. Mikołaj Grudzień uczestniczył
w nabożeństwie zakończenia Starego Roku. Zbór w Szczakowej urządził 25 sierpnia
1947 roku konwencję, a w dniach 24 i 25 grudnia 1957 r. wyświetlenie "Fotodramy".
Gdzieś na początku lat 80-tych gościłem wraz z innymi braćmi u br. Stefana Grudnia.
W czasie rozmowy przy stole nieoczekiwanie dla mnie zaczęto wspominać naszego
ojca jako brata wielkiego serca w służbie dla Pana. Wspomniano o wielkiej gorliwości
i żarliwych modlitwach, do których był często powoływany przy różnych okazjach.
Bracia, którzy go wspominali, mówili, że jego modlitwa pochodziła z głębi serca,
z głębi duszy i całego człowieczeństwa, była pełna pokory, a zarazem pełna chwały
dla naszego Ojca Niebieskiego. Z pełną wiarą prosił o przebaczenie naszych grzechów
i błagał o kierownictwo Boże dla naszego poświęcenia. Taka opinia o moim ojcu
była wielkim zaskoczeniem dla mnie, gdyż jako młodzieniec odbierałem modlitwę
zupełnie inaczej. Teraz muszę przyznać, że się bardzo myliłem. Dla mnie była
ona wypowiadana miękkim i aksamitnym głosem, z charakterystycznym wschodnim
akcentem, z wieloma wyrazami kończącymi się z rosyjska.
Brat Leszek Kopczyk z Australii w swoim liście z 16 września 2002 roku pisze:
"Mówi się, że nie powinniśmy wracać się i wspominać dawne chwile, lecz
patrzeć naprzód. A przecież apostoł Paweł radził wspominać pierwsze dni naszego
poświęcenia. Każdy z nas ma magazyn, olbrzymi magazyn wspomnień, przeżyć, które
są oazą odświeżającą i wzmacniającą nasze siły duchowe. Dla mnie w moim magazynie
wspomnień między innymi jest rodzina braterstwa Kniaziew. Ich dom był dla mnie
wspaniały i miał na mnie wspaniały wpływ. Tam była atmosfera niebiańska. Było
cicho, przyjemnie, przytulnie. Gościnnie było. Kiedykolwiek słuchałem modlitwę
brata Kniaziewa, przenosiłem się do nieba, jego modlitwa przenosiła mnie tam.
To były czasy, Heńku! One przeminęły, one już nie wrócą. A szkoda, że młodsza
generacja braci i sióstr nie zna tej wspaniałej atmosfery braterskiej".
Przytoczone tu zwierzenia braterstwa, którzy znali naszych rodziców, skłoniły
nas do napisania biografii naszego ojca. Zawsze mieliśmy w pamięci słowa apostoła:
"Pamiętajcie na wodzów waszych, którzy wam głosili Słowo Boże, a rozpatrując
koniec ich życia, naśladujcie wiarę ich" - to one ostatecznie zachęciły
mnie do napisania tych wspomnień. Niech będą one dla nas wszystkich niczym więcej
jak zachętą do służby Panu.
Czesław Kniaziew, Tychy kwiecień 2003
powrót
do
góry
wersja do druku
|